niedziela, 12 listopada 2017

Shoukoku no Altair - recenzja

Mangi historyczne bądź tylko o takim podłożu nie zawsze są uniwersalne w odbiorze. W pewnym momencie ilość informacji na temat taktyki czy dat, bardziej przypomina przytłaczające informacje wyjęte z szkolnego podręcznika, niż czystą rozrywkę. Nie wspominając o przewidywalności wątków, jeśli mowa o wiernym przekładzie historii na mangę. Na szczęście istnieje Shoukoku no Altair. Ten tytuł jest kompromisem łączącym zaplecze historyczne z wciągającą rozrywką. Ta ciągle rozwijająca się historia jest tworzona przez mangaczkę Katou Kotono już od 2007r. Różnorodna egzotyczna mieszanka czeka na poznanie ;)

Ta okładka jest zbyt piękna by jej nie pokazać.
Tym razem mam bilet do fikcyjnego świata, który jednak posiada mniej lub bardziej widoczne inspiracje naszą rzeczywistą historią.
Mahmut jest młodym i zdolnym świeżo mianowanym generałem Stratokracji Türkiye. Władza w tym wymyślonym państwie jest w rękach Rady Generalnej złożonej z generałów. Niebezpiecznym wrogiem kraju jest dzielące wspólne granice wielkie Imperium Baltlein. Groźność sąsiada tkwi w jego ambicjach poszerzenia granic państwa, czyli rozpoczęcia inwazji na pobliskiej Türkiye. W tych niebezpiecznych czasach kryzys dotyka również samej Rady Generalnej: jest ona zżerana od środka z powodu niezgody wśród generałów. Niespodziewana śmierć ministra Franza należącego do Imperium dolewa oliwy do ognia. Oskarżony o tę zbrodnie zostaje nie kto inny jak rzad Türkiye. Rozpoczęcie krwawej wojny wisi na włosku i tylko inteligencja tudzież spryt Mahmuta jest w stanie jej uniknąć. By osiągnąć swój cel protagonista wyrusza w niepewną podroż pełną niebezpieczeństw i intryg.

Katou Kotono studiowała historię a jako specjalizacje historię Turcji. W związku z tym nie można jej zarzucić niewiedzy na temat podłoża historycznego mangi. Otóż autorka wybiera momenty, okresy, cywilizacje, ludy, spory, wojny czy ideologie historii człowieka i pokazuje je w uniwersalny oraz neutralny sposób w swoim dziele. Za jej "wycinki" posłużyła nie tylko Turcja, ale także starożytna Grecja, Republika Rzymska, Późne Średniowiecze czy Renesans. Ten wielki zamęt jest serwowany na jednym półmisku i od przepychu można się zachłysnąć. Pomimo studiów historyczka ma bardzo luźne podejście do tematu; szalenie miesza wszystko z wszystkim w taki sposób, że nie warto dłużej rozmyślać nad pochodzeniem ustroju politycznego nowego narodu poznanego przez Mahmuta. Naprawdę, sama próbowałam- nie popełniaj mojego błędu, szanuj swoje nerwy. Pod tym względem fabuła jest zwyczajnie uproszczona. Decyzje czy gierki polityczne są uniwersalne, nie przedstawiają sztywnie jakiegoś specjalnego ustroju politycznego ani okresu historii. Z tego powodu nawet darzący antypatią przeszłość naszego gatunku nie powinien się zniechęcać do mangi; a znawcy historii podejść do fabuły z rezerwą i zamiast skupiać się na rzeczywistym tle epizodu, wciągnąć się w tę wymyśloną przez autorkę, bo summa summarum warto.

Kontynuując poruszę temat polityki. Nad światem wisi pasmo zbliżającej się wojny. Z tego powodu samoistnie stworzyły się dwa konkurencyjne obozy: sympatycy inwazji ze strony imperium kontra obrona Türkiye. Pomału konflikt rozprzestrzenia się na inne pobliskie państwa i spór przyjmuje bardziej uniwersalne imię: wojna przeciwko idealizmu pokoju. Bohaterami mangi są wielcy stratedzy, którzy rozumieją, iż rzeczywista wojna nie toczy się tylko na polu bitwy, ale także na innych płaszczyznach jak polityka wewnętrzna czy ekonomia. Różnorodność i ranga wartości problemów nie pozwala czytelnikowi się nudzić. Dodatkowo Katou Kotono mogłaby być rywalką Jun Mochizuki (Pandora Hearts) jeśli chodzi o zwroty akcji. Różnica między dwiema paniami jest taka, iż pierwsza idzie bardziej w ilość przełomów na rozdział, a druga z niezwykłą finezją dzieli napięcie na kilka rozdziałów. Ten dysonans jest także spowodowany tym, że akcja w Shoukoku no Altair biegnie z zawrotną prędkością a długość jednego wątku to zazwyczaj jeden tom. Może z powodu narzuconego tempa manga jest niejednolita a nawet momentami sprzeczna z samą sobą. Otóż przeciwności nie zostały dobrze wyważone. Momentami fabuła mangi jest aż do podstaw uproszczona oraz naiwna. Z kolei po kilku rozdziałach atmosfera się gwałtownie zmienia i swoją brutalnością tudzież bezwzględnością upodabnia się do krwawych seinenow. Pokazują się nawet zalążki prawdziwych technik propagandowych zaadresowanych do ludu. Stwierdziłabym, że ta rozbieżność pokazuje zmianę, dojrzewanie mangi wraz z latami, ale tak nie jest. Całokształt historii raz robi jeden krok do przodu, by później cofnąć się o 3 kroki. Sama autorka powtarza tę czynność jak mantrę.

Bezimienni towarzysze Mahmuta

Napomknę teraz o bohaterach, a raczej o protagoniście, który jest równocześnie alfą i omegą mangi i to w negatywnym sensie. Mahmut jest idealistą, wiernie dążącym do przodu z powodu dramatycznej przeszłości oraz całkowitego oddania wobec kraju. Otóż jak większość bohaterów pojawiających się na kartach mangi - jest patriotą. Nadzwyczaj utalentowany chłopak szczerą ciężką pracą zdobył swoje stanowisko. Niemniej na początku mangi jest za "mały" i zbyt emocjonalny by być niezależnym tudzież silnym graczem w wielkiej polityce państwa. Wiele osób chce wykorzystać tę  słabość, składającą się również z naiwności, wytłumaczalną zaślepiającą ideologią. Z czasem bohater za pomocą prób i błędów zmienia się w sprytnego człowieka, a zarazem osobę wiodącą politykę Türkiye. Właśnie w jego przywództwie tkwi największy problem, skłaniający ku krytyce. Losy Mahmuta zostały tak przedstawione, że to od niego zależy jak potoczą się losy polityki międzynarodowej oraz, iż to on posiada ostatnie słowo. Taka Zosia Samosia co robi wszystko sama.  Jednakże rzeczywista i obiektywna wartość bohatera na tle hierarchii innych postaci jest malutka. Jest on zwyczajnie jednym z wielu. Tyci człowieczek z ambicjami. (sic!) Niemniej autorka nie kwapi się, by poświęcić uwagę Sułtanowi czy innymi generałom, czyli po prostu ludziom którzy logiczniej myśląc mają prawdziwą władzę w państwie. Tomy, rozdziały, kadry im zadedykowane są najmniej liczne. Do tego stopnia, że w pewnym momencie zaczęła mnie drażnić ta wszechobecność i absolutyzm siły Mahmuta. Niby mangaczka próbowała w kilku momentach zniszczyć obraz geniuszu stratega, wystawiając go na trudne próby, pokazujące jego braki w przygotowaniu, lecz trudno o wiarygodność, kiedy te rzadkie momenty nie trwają nawet połowy rozdziału i są szybko zapominane.

Rzucając okiem na przypadkowe kadry tej mangi odnosi się wrażenie, że jest bardzo dużo różnorodnych postaci. Pod względem graficznym to absolutnie prawda. Ludzie różnią się posturą, kolorem skory a nawet rysami twarzy. Naprawdę wszystkim! Multikulturalizm w pełnym słowa znaczeniu. Dzięki Ci za to Katou Kotono! Aż miło dłużej popatrzeć. Jednak analizując temat dokładniej, dochodzi się do wniosku, iż pod względem psychologicznego portretu bohaterów jest, mówiąc kolokwialnie: bieda i posucha. Trudno dołączyć do opisu jakiejkolwiek postaci jakiś inny atrybut, który nie nawiązywałby do jego roli w schemacie fabuły. Mahmut wędrując po świecie poznaje odmienne ustroje polityczne, które są reprezentowane przez osoby rządzące. One robią wszystko by utrzymać niezależność, ale później ulegają temu samemu schematowi. Nawet kluczowe postacie zostały pokazane powierzchownie, wyzbywając ich z cech, które mogłyby poruszyć emocjonalnie czytelnika. Tu nie można nawet mówić o bohaterach stereotypowych, gdyż stworzeni ludzie są zwyczajnie atrapami. Możliwe, iż gwoździem do trumny okazał się być całkowity brak elementów komediowych. Manga została także wyzbyta z wątków dramatycznych dotykających bezpośrednio bohaterów. Jak dzieło ani nie śmieszy ani nie smuci, to mało prawdopodobnym jest, by w jakikolwiek sposób połączyła emocjonalnie czytelnika z fikcyjnymi ludźmi. Idealnym przykładem są towarzysze Mahmuta - ich imion nie pamiętam ja, nie pamięta MAL ani nawet wikia samej mangi. To pokazuje sedno problemu. Pomimo tego, że obydwaj panowie są z Zosią Samosią prawie od samego początku nie jestem w stanie przypisać im jakiejkolwiek cechy. Zerowe interakcje między nimi a Mahmutem doprowadziły do tego, iż nic o nich nie wiem. Są zbędni nawet dla samej fabuły. Ach nie, pomyliłam się, raz na ruski rok pełnią role ochroniarza naszego stratega. Z kolei na co dzień zajmują tło za protagonistą. Świetny pożytek z postaci. Z drugiej strony - przynajmniej nie ma pustych teł.
Wśród bohaterów znalazło się miejsce także dla kobiet. Są one z najróżniejszych szczebli społecznych. Oprócz nielicznych wyjątków ich wspólną cechą jest siła fizyczna. Po prostu dziewczyny nie dają sobie w kasze dmuchać. Cieszę się z ich niezależności i zaradności. Aczkolwiek  w tej mandze zdominowanej przez strategów brakuję mi kobiet inteligentnych, sprytnych, które swoim umysłem zdobywałyby szacunek oraz poparcie, a nie siłą czy udawaniem niewinnej panienki. A jak już, jako ewenement pojawia się jedna posiadająca predyspozycje to wypada bardzo blado w porównaniu z innymi strategami. Nie wspominając już o bohaterkach z Chang Ge Xing...


Kreska autorki jest jedną z największych atutów mangi. Mangaczka autentycznie i dokładnie odtwarza rozpoznawalne style wielu epok. Detale naprawdę dużo dają. Przy tym nie boi się tworzyć kadrów różnej wielkości i z odmiennych perspektyw. Z kolei sceny walki są zarówno finezyjne, eleganckie, zgrabne jak również brutalne. Z czystym sumieniem oświadczam, że zostałam kupiona jej stylem rysunku.

Teraz wyjawię Ci, Drogi Czytelniku, co jednak trzyma mnie przy tej mandze. Dwa magiczne słowa, które w swoim znaczeniu posiadają esencję pozytywnych aspektów Shoukoku no Altair, czyli: narracja i progres. Jaka by nie była fabuła wraz z bezpłóciowymi bohaterami, jest ona opowiedziana w sposób wciągający, nie pozostawiający poczucia znużenia lub powtarzalności wątków na tle nie tyle całokształu, ale nawet innych analogicznych dzieł. Dodatkowo gradualnie autorka wzbogaca historię nowymi elementami, które sprawiają, iż manga staje się naprawde lepsza. Wreszcie po kilkudziesięciu rozdziałach czytelnik mógł poznać punkt widzenia innych postaci, oprócz Mahmuta, jak i podziwiać wzrost kobiecych ról. Dla moich personalnych gustów są to aspekty jak najbardziej na plus. Ostatnia moja rada zanim, może, zdecydujesz sie na tę egzotyczną przygodę, Drogi Czytelniku - ciesz się rozrywką, podziwiając indywidualne państwa, ale zapomnij o indywidualnych postaciach.






poniedziałek, 6 listopada 2017

Kigurumi Boueitai - recenzja

Życie fana jest trudne. Bardzo trudne. Niewyobrażalnymi torturami jest czekanie na najnowszy odcinek/rozdział ulubionej serii. Nie wspominając już o rozrywającym bólu, kiedy dowiadujesz się, że nie będzie kontynuacji. Nie mają lekko też ci, co nie wiedzą czy wyjdzie następna część czy nie. Niekiedy autorzy to takie wredne istoty...
Dobrą częstotliwością publikowania nowych rozdziałów nie może się pochwalić np. Hoshino Lily. Ciągle nie mogę wybaczyć jej wstrzymania Yumemiru Koto. Lalka voodoo jest tu koniecznością. Naprawdę. Ta manga miała taki potencjał! Z kolei dwie ciągle trwające mangi jej autorstwa są ukazywane w ślimaczym tempie. Takie Kigurumi Boueitai znane także pod tytułem Kigurumi Guardians od 2013r doczekało się ledwie czterech tomów. W tym zawyżona średnia długości jednego rozdziału to dwadzieścia stron. Z jednej strony szkoda, z drugiej - przynajmniej manga nie jest zawieszona. Czy warto jednak wchodzić buciorami w zupełnie nową serię o nieznanej przyszłości? Zapraszam do zapoznania się z recenzją.

To nie QQ Sweeper!
Jeśli patrząc na tę okładkę uformowałeś sobie, Drogi Czytelniku, opinie o mandze wesołej i beztroskiej, to się mylisz. Ta wielka maskotka krowy ze słodką gimnazjalistką trzymającą miotłę zaćmiła Ci umysł. To o wiele poważniejsza sprawa. A przynajmniej ma na taką wyglądać, choć nieskutecznie. 
Hakka jest zwyczajną i przeciętną czternastolatką. Uczęszcza szczęśliwa do gimnazjum, w którym może wzdychać do przystojnego przewodniczącego. Nietypowe, prawda? Wszystko się drastycznie zmienia kiedy zostaje wybrana wraz z dwójką innych uczniów na strażników, broniących świat przed złymi Marionetkami. Niezbędnymi pomocnikami nastolatków okażą się żywe i nieme maskotki wielkości dorosłych ludzi. Maskotki, profesjonalnie zwane kigurumi są istotami nie z tego świata. Mogą pokazać swoją prawdziwą formę i moc dopiero po transformacji. Bo co to by była za manga o bohaterach broniących świat bez efektownej sceny przemiany? W tym wypadku autorka wykazała się oryginalnością: kigurumi mogą zmienić się dopiero po namiętnym pocałunku z partnerem. Ha! Tego to się nie spodziewałeś! Partnerem Hakki zostaje urocza z powodu swojej złośliwości krowa o imieniu Ginger. Szkolna piękność Nobara dostaje zabawną małpę Basilico. Z kolei współpracownikiem cichego Satsuki'ego zostaje wyważony Fennel- orzeł. Warto wspomnieć, że maskotki po przemianie, są niezwykle przystojnymi mężczyznami. Cel tego wszystkiego jest szczytny, ale i niebezpieczny, gdyż za wszelką cenę trzeba uniemożliwić Marionetkom kradzież ludzkich serc.

Fabuła kręci się wokół tych trzech pozornie nietypowych par, które  jednak po ściągnięciu różowych okularów pokazują się w całej swojej klasie przeciętności i schematyczności. Główna bohaterka jest prosta, poczciwa, szlachetna i pomocna. Niestety pośród tych chwalebnych oraz pozytywnych cech nie znalazło się miejsce dla bystrości, czy choćby zalążku inteligencji. Ona jest po prostu głupiutka. Nie ma co owijać w bawełnę. Jest taka i ot co. Dziewczynka nie chce bynajmniej być dla kogoś ciężarem, nie chce także by jej bliscy narażali się w jej obronie. Z tego powodu pragnie sama się bronic chociaż za każdym razem bezmyślnie pakuje się w kłopoty. W uniwersum tej mangi Hakka jest jednak bardzo lubiana dzięki swojemu złotemu, czystemu sercu. Wzbudza ono zachwyt zarówno wśród dobrych bohaterów jak i tych złych.
Partner gimnazjalistki, czyli Ginger, na zewnątrz wydaje się być oschły i surowy. Dodatkowo ostry oraz nie wyparzony język pozwala mu być złośliwym wobec Hakki. Umyślnie się z nią droczy. W rzeczywistości wszakże zależy mu na dziewczynie i jest opiekuńczy, nawet przesadnie. Powiedzenie kto się czubi ten się lubi pasuje tu idealnie.
Z kolei Satsuki jest dojrzałym, skrytym oraz z nutką rezerwy chłopcem. Jego pomocnik jest przykładem elegancji i dobrych manier. Razem tworzą parę, która na pewno spodoba się fankom boys love.
Kończę ten spis bohaterów na Nobarze i Basilico. Dziewczyna początkowo jest arogancka, niemiła i negatywnie nastawiona do protagonistki. Pomimo posiadania cech tsundere, nie właściwym jest zmniejszać jej charakter tylko do prostej definicji. Ma predyspozycje do bycia kimś więcej. Czy to się jednak stanie? Wszystko zależy od autorki. Basilico da się opisać w kilku słowach: przystojny, szarmancki, zabawny blondyn.



Osobowości bohaterów tej mangi nie są odkrywcze, ani przesadnie głębokie. Wartości które kierują postaciami są do przesady dobre oraz bez skazy. Zalatujące troszkę rażącym w oczy banałem, by nie powiedzieć kiczem.  Autorka nie kierowała się wielokrotnie utartymi ścieżkami wyłącznie w sprawie charakteryzacji bohaterów. Kigurumi Boueitai jest bowiem mieszanką najróżniejszych schematów. Nadużywane są zwłaszcza reguły świata shoujo. Tak o to znajdzie się tu miejsce dla udawanych randek, fascynacji modą czy światem idolek. Aby nie było za mało sztampowo mangaka zdecydowała się również na dużą różnicę wieku pomiędzy bohaterami. Flirt jest wszędzie oraz we wszystkich możliwych formach. Fanki shoujo, biegnijcie!
Manga ta posiada predyspozycje do odprężającej komedii, a wraz z wieloma podzielnymi strukturami wobec wszystkiego może stanowić idealną bazę dla parodii. Szkoda jednak, że autorka nie zdecydowała się pójść ostatnią ścieżką, zwiększając przy tym kręg osób zainteresowanych. Otóż w obecnym wyglądzie Kigurumi Boueitai jest komiksem infantylnymi skierowanym do młodszego czytelnika. Świadczy o tym uproszczony na wszelkich płaszczyznach całokształt świata wykreowanego. Dojrzalszy czytelnik może odczuć niesmak z powodu niestrawnej przesady, powtórek oraz zbędnych dramatycznych scen, które tylko zawadzają i są równocześnie największym minusem serii. Autorka niepotrzebnie popada w tony poważne, chcąc przemycić zalążki jakiegoś poważniejszego problemu.

Równolegle z Kigurumi Boueitai mangaczka współtworzyła mangową wersję Mawaru Penguindrum. Mimowolnie, gdyż wątpię by zrobiła to umyślnie, Hoshino Lily stworzyła wiele graficznych i fabularnych powtórzeń MP w Kigurumi Boueitai. Banalny przykład: Stroje Marionetek są identyczne jak kostium Himari po przemianie. Problem leży w tym, że powtórnie użyte elementy nie do końca pasują do fabuły autorskiej mangi. Z tego powodu recenzowany tytuł częściej przypomina mierną kalkę swojego starszego brata niż indywidualność.


Nasze pary w pozach wiernie odzwierciedlających ich charakter.

Styl Hoshino Lily jest rozpoznawalny dzięki swojej czystej i wyraźnej kresce. Wygląd postaci jest delikatny oraz szczegółowy zaczynając od różnych strojów kończąc na bogatej mimice. Niezaprzeczalnym plusem jest fakt, iż bohaterów da się rozróżnić od początku i nie ma mowy o pomyłce. Co w shoujo jest przydatne. Z kolei tła są często puste, tylko czasami uatrakcyjnione rastrami. Ja nie mam tej kresce nic do zarzucenia - widać, że autorka ukształtowała swój sposób rysowania od dawna i czuje się w nim jak ryba w wodzie.

Koniec końców jakie jest Kigurumi Boueitai? Napiszę szczerze- doceniłam tę mangę dopiero przy bólu głowy, gdy nie mogłam skupić się na niczym innymi. Otóż dzięki sztampowej fabule nie trzeba nadwyrężać szarych komórek a otumanienie umysłu sprawiło, że nie zwracałam uwagi na zbyteczne przedramatyzowanie. Niezaprzeczalnym jest iż opowieść jest interesująca z powodu pomysłu zmiksowania wielu schematów w oryginalną całość. Ale co z tego jeśli rezultat nie jest tak zachwycających? Niestety nie da się opisać tej mangi w trzech satysfakcjonujących gatunkach: komedia, akcja i romans x3. No cóż, szkoda! Niezależnie komu  ta manga przypadnie do gustu, jedno jest pewne: nikt nie odczuje tu ani deficytu ani monotonności pocałunków.


źródło


sobota, 4 listopada 2017

Otouto no Otto - recenzja

Są takie mangi, które wypada po prostu znać. Są też takie, które wzbogacają naszą wiedzę powszechną rozszerzając przy tym nasze horyzonty. Mogą inspirować, przestrzegać przed czymś, lub po prostu uczyć. A co jeśli połączyć przyjemne z pożytecznym? Cóż, jednemu mangace się to udało. Tak o to gorąco zachęcam do zapoznania się z sympatycznymi, ale i niebanalnymi okruchami życia, które swoją codziennością pokazują akceptację homoseksualizmu poprzez osoby postronne. Tytuł bardzo ważny i, na szczęście, wykonany brawurowo. 

Yaichi jest niczym nie wyróżniającym się Japończykiem. Jego codzienność składa się z dbania o dom i wychowywania córki o imieniu Kana. Rutyna trwa w najlepsze aż do momentu przyjazdu niespodziewanego gościa - Mike'a Flanagan'a. Jakby nie wystarczającym było, iż jest Kanadyjczykiem, przyjazny olbrzym jest także mężem niedawno zmarłego brata Yaichi'ego. Mike postanowił zobaczyć na własne oczy egzotyczną Japonię, poznając przy okazji najbliższą rodzinę męża. Ta wizyta w przypadku raczej konserwatywnego głównego bohatera jest niezręcznym utrapieniem.
Otóż Mike symbolicznie jak komodor Perry, przypływa na "Czarnych Statkach" by zakończyć okres uprzedzeń Yaichi'ego i pomóc mu spojrzeć na swoje osobiste blokady z zupełnie innej strony.  Kanadyjczyk powoli burzy swoją otwartością mury zamkniętego społeczeństwa Japońskiego, jak i edukuje samego czytelnika.

Akcja całego komiksu skupia się na interakcji trzej różnych punktów widzenia, spersonifikowanych w głównym trio: Yaichi, Mike i Kana. Te postacie nie są jednak indywidualnościami. Protagoniści przedstawiają trzy inne społeczeństwa, które są  pokazywane dzięki powszechnie nawiązujących do nich atrybutów. Tak o to Mike jest nie tylko duży wszerz i wzwyrz, jest również otwarty, zabawny, tolerancyjny, sympatyczny, miły. Yaichi jest bardziej skryty, zamknięty w sobie, nieśmiały, z drugiej strony uczynny i grzeczny. Najmłodsza Kana pełni role nie tylko beztroskiego dziecka - przypadła jej ważna funkcja mediatora pomiędzy tymi "międzynarodowymi stosunkami". Jako pierwsza zauważa nierówności w traktowaniu spowodowane uprzedzeniami. Jest dzieckiem, które nie przesiąkło jeszcze całkowicie społecznymi konwenansami i nie kieruje się sztywnymi zasadami klasyfikowania ludzi. Wobec tego nie ma problemu w zrozumieniu, że dwie osoby tej samej płci także mogą wziąć ślub. Bardzo szybko staje się to dla niej czymś normalnym, naturalnym. Po prostu patrzy na ludzi poprzez ich osobowość oraz charakter.

Ojciec Kany jest bardziej złożoną postacią i to on będzie dzielił swoje przemyślenia z czytelnikiem. Początkowo Yaichi czuje się niekomfortowo z powodu wizyty Mike'a, ale podtrzymuje japońską grzeczność wobec gościa. Widać jak awersja Yaichi'ego jest niechętnie tłumiona przez konwenanse. Jednakże w rzeczywistości Japończyk traktuje szwagra na dystans. Mimowolnie odnosi się do Mike'm inaczej tylko z powodu orientacji seksualnej. Z widocznym oporem zgodził się, aby wielkolud przenocował w domu a nie w hotelu i to tylko dzięki perswazji młlej Kany. Dodatkowo po kąpieli zamiast paradować po domu tak jak zwykle w bokserkach, zdecydował się ubrać w dresy. Zrobił to nie z powodu obecności gościa, by go nie krępować; jak sam protagonista przyznał: jego pobudką była orientacja seksualna.

Co warto zauważyć autor ani nie krytykuje bezpośrednio zachowania Yaichi'ego, ani nie ocenia go jako złego człowieka. To czytelnik ma sam wystawić subiektywną ocenę postawy protagonisty. Mangaka po prostu rzeczowo analizuje postępowanie głównego bohatera, ujmując bardzo autentycznie wszystkie awersje osób dyskryminujących homoseksualistów.

Yaichi sam w sobie nie jest postacią stałą. Autorefleksja prowadzi go do rozmyślania na temat całej  sytuacji i uświadamia mu uprzedzenia z których realnie nie zdawał sobie sprawy. Summa summarum nie jest on postacią złą, czy przykładem absolutnie negatywnego człowieka. Yaichi tak naprawdę nigdy nie pogodził się z coming out'em brata. Przez lata zamiatał zgrzyt pod dywan, ignorując jego istnienie.  Zmiana, która konsekwentnie następuję w nim po poznawaniu Mike'a i  po pracowaniu nad sobą nie jest natychmiastowa. Jest bardzo gradualna a jego opory nie ustępują łatwo. Stara się jednak patrzeć na osoby jako pełnoprawnych ludzi, nie przez pryzmat orientacji seksualnej. Droga przed nim jest jeszcze długa i kamienista. Co jakiś czas się cofa. Czasem zmotywowany robi wielki krok do przodu, lecz nie wiadomo dokąd dojdzie. Nieznana jest przeszkoda, której pomimo najszczerszych chęci może nie uda mu się pokonać. Mimo to idzie naprzód. Mam nadzieję, że koniec końców postawi stopę na mecie. 




Spectrum tematów poruszanych jest naprawdę duży od homoseksualizmu, uprzedzeń, dyskryminacji do relacji międzyludzkich. Porusza nawet temat zakazu korzystania z siłowni, łaźni czy basenu publicznego dla osób z tatuażem. To wszystko jest przedstawiane z wyrozumiałą równowagą nie schodząc nigdy z tonów lekkich, bynajmniej marginalizujących wartość treści, ale też poruszających wnętrze czytelnika. Wydawałoby się to mało prawdopodobne, ale pomimo tych wszystkich trudności czyta się  mangę z wielkim usmiechem na twarzy. A po skończonym rozdziale ma się rumieńce spowodowane sympatią bohaterów.

Gatunkowo manga ta jest okruchami życia. W związku z tym są obecne sztandarowe elementy tak jak np. przedstawienie posiłków, codziennych przyzwyczajeń, nostalgiczne zwiedzanie okolicy. Są to sytuacje o wydźwięku neutralnym, a nie ukierunkowanym.  Fani gatunku na pewno znajdą tu coś dla siebie.




Przed rozpoczęciem Otouto no Otto specjalizacją Tagame Gengorou były mangi bara. Są to erotyczne tytuły dla gayów, które z biegiem lat doczekały się nie tylko miejsc publikacji (początkowo były one specjalnie przytłumiane przez mangi boys love), ale też schematów rysunkowych. Mężczyźni byli umięśnieni, owłosieni zarówno na twarzy jak i na ciele. Rozpowszechniany był obraz pulchnego gay bear. Wcześniejsze mangi autora były przepełnione wulgarnością, przemocą i erotyką. W Otouto no Otto nie znajdziemy nawet zalążka takich scen. Jest obecny natomiast fanserwis zaadresowany dla stałych czytelników mangaki. Np. Scena na siłowni podnoszenia ciężarów, bądź moment brania prysznica. Nie są to jednak elementy dominujące, czy nazbyt częste.

Styl rysowniczy bara jest widoczny w charakteryzacji fizycznej Mike'a i Yaichi'ego. Obydwaj panowie są umięśnieni a Kanadyjczyk jest nawet owłosiony. Kana z kolei jest rysowana zupełnie inaczej- lekko i zwiewnie przedstawiając jej dziecinność. Bohaterowie mogą pochwalić się różnorodną wiarygodną mimiką. Kadry są układane z matematyczną dokładnością. Tła rzadko rażą pustką, gdyż oprócz dyskretnych rysunków otaczającego otoczenia autor używa odmiennych rastrów. Całokształt jest stonowany i nie posiada zbędnego patosu.

Zbliżając się już do konkluzji opiszę jak wygląda kwestia homoseksualizmu. Został on pokazany w nowy sposób: delikatny, słodko-gorzki, radosny, ale głęboki. Nie zarezerwowany tylko dla przystojnych. Sama miłość ma wiele twarzy. Jest różnorodna; nie tylko czarno-biała, a kolorowa jak flaga LGBT.
Otouto no Otto jest tytułem nie tylko ambitnym, ale również mądrym zaadresowanym dla każdego. Niektórych może odrzucać z powodu poprzednich prac autora, a raczej ich gatunku. Czy nie powinniśmy jednak walczyć nawet z tak, wydawałoby się, niepozornymi uprzedzeniami?





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...