poniedziałek, 30 czerwca 2014

Co na półeczce - Solanin

   Dzisiaj jest post z cyklu "Co na półeczce". Dla tych, co nie pamiętają, w tym cyklu recenzuję mangi, które każdy Polak może mieć u siebie, bo są wydawane u nas w kraju.

   Mowa tu będzie o dwutomowej pozycji pt:"Solanin" autorstwa Asano Inio, wydaną u nas przez wydawnictwo Hanami.

   Sam mangaka jest jednym z najlepiej i najciekawiej zapowiadających się teraźniejszych autorów. Jego prace często dotykają rożnych aspektów życia i niekoniecznie tych kolorowych. Postacie przez niego wykreowane są ludźmi znużonymi swoim szarym, monotonnym i niesatysfakcjonującym życiem. Niektórzy należą nawet do środowiska patologicznego albo nawet przestępczego (Nijigahara Holograph, Osiedle Promieniste). Asano ma na swoim koncie rożne mangi, od horrorów do okruchów życia. To co je łączy, to nacisk psychologiczny na rozwój i zachowanie bohatera.  Niektóre jego pozycje są wręcz kontrowersyjne i bulwersujące. Z tego powodu krąg osób, którym spodobały się wszystkie jego mangi jest dość mały. Innym wspólnym aspektem dzieł mangaki, są bohaterowie, którzy się zagubili.

   Solanin jest jedną z najbardziej popularnych mang Asano i jest jedną z lepszych, jak nie najlepszą. Sama pozycja jest o wiele bardziej uniwersalna i łatwiejsza w odbiorze niż inne. Bohaterami są tutaj zwykłymi młodymi ludźmi i nie ma tutaj wielu  wątków surrealistycznych. Stąd trafia do większej ilości odbiorców.

   Bohaterami wyżej wspomnianego Solanin'a jest para młodych ludzi: pracująca w zwykłym biurze Meiko Inoue i jej chłopak, rysujący ilustracje na zlecenie, Naruo Taneda. Nawet jeśli studia są już dwa lata za nimi, oni ciągle nie znaleźli swojego celu w życiu. Sama Meiko nie lubi, lub wręcz nienawidzi swojej pracy i jest sfrustrowana obecnym wyglądem jej życia. Przyjeżdżając do Tokio miała wrażenie, że nie ma rzeczy niemożliwych, ale z biegiem czasu, ubywało jej coraz więcej optymizmu. Z kolei jej chłopak jest jednym wielkim marzycielem i pod pewnym względem, również lekkoduchem.
W pewnym momencie, rozgoryczenie i zniechęcenie Meiko dochodzi do punktu kulminacyjnego i  rzuca prace. Namawia przy tym swojego chłopaka by on również wrócił do swoich zapomnianych marzeń i zaczął je spełniać. Tak oto widzimy, jak dwójka młodych ludzi pomimo strachu przed przyszłością, co będzie dalej i czy uda im się odnaleźć szczęście i spełnienie, robią krok naprzód w swoim życiu.
Z pomocą głównej bohaterki, Taneda wraz z dwójką swoich przyjaciół z uniwersytetu postanawia na serio zająć się muzyką, a nie jak wcześniej grać tylko sporadycznie. Nawet jeśli pojawia się tutaj motyw muzyki, w końcu bohaterowie tworzą zespół, ćwiczą, grają, starają się zaistnieć na wielkim rynku, według mnie jest on głównie symboliczny. Przedstawia on próbę bohaterów zrobienia czegoś innego i wyjścia spoza schematów społeczeństwa.

   Sama bohaterka jak i jej paczka przyjaciół może wydawać się nieodpowiedzialna i trochę infantylna. Ale fakt, że sama zdaje sobie z tego sprawę, robi tak, iż Meiko wreszcie staje się dorosłym, choć umyślnie nie chce dorosnąć. Wszyscy bohaterowie mangi będącymi ludźmi na skraju adolescencji i dorosłości, przypominają Piotrusia Pana. Powoli porzucają swoje marzenia i stają się zwykłymi jednostkami społeczeństwa, aby później znowu ruszyć z kopyta i oddać się swoim ideom, bez żadnego specjalnego powodu. Ten "skok", który sprawia, że chociaż na moment znowu stają się wolnymi nastolatkami bez zmartwień, pozwala im definitywnie dojrzeć.



   Mangaka w równy sposób przedstawia wszystkich członków paczki. Jesteśmy wstanie utożsamić się z ich uczuciami i przemyśleniami dzięki narracji autora. Asano często tworzy duże czarne kadry, które przedstawiają myśli bohaterów. Często w jednym dużym kadrze może być napisane tylko jedno słowo, które sprawia, że tylko bardziej zwracamy na nie uwagę i zastanawiamy się nad ukrytym znaczeniem, które ono posiada.

Bohaterowie serii, od lewej strony: Meiko, Kato, Yamada, Ai i Taneda


   Styl Asano jest na wysokim poziomie. Postacie są proporcjonalne, jednak twarze niektórych bohaterów są lekko rozlazłe i przypominają głowę żaby -_-'' Przepraszam za to ostatnie porównanie ale czytając mangę odniosłam właśnie takie wrażenie. Tła są pełne, ale nie tylko dzięki osobistemu talentowi do rysunku Asano, a dzięki umiejętności umieszczania w dyskretny i ładny sposób fotografii. Robi to w tak dobry sposób, że czytelnikowi nie rzucają się one w oczy.

   Wydanie Hanami, nawet jeśli nie posiada obwoluty to jest na dobrym poziomie. Format jest większy niż zazwyczaj (nie jeśli chodzi o to wydawnictwo, bo wszystkie jego mangi mają ten format), tzn. 15cm x 21 cm. Okładka jest miękka, ale się nie niszczy. Również papier jest gruby i śnieżno biały. Moje dwa egzemplarze czytałam już wiele razy a tomiki ciągle wyglądają jak świeżo wydrukowane. Onomatopeje zostały całkowicie przetłumaczone na język polski a i marginesy wewnętrzne są odpowiedniej wielkości i nie trzeba wyginać mangi, aby przeczytać dialogi. Jak już o dialogach mowa, to również w tym sektorze wydawnictwo Hanami stanęło na wysokości zadania. Tłumaczenie jest płynne i odpowiednie do charakterów postaci. Całą mangę czyta się płynnie zarówno dzięki mangace, który w dyskretny sposób wplata lekkie zabawne gagi, aby lektura nie stała się zbyt ciężka, jak i  dzięki tłumaczeniu.


   Solanin opowiada historie niczym z życia wziętą : ambicje, marzenia, rozczarowania... Twórca,  aby opowiedzieć swoja definicje szczęścia i spełnienia, przedstawia bohaterów w idealnym dla tego momencie życia. Właśnie teraz przeżywają swoje pierwsze większe rozczarowania i niepewność względem ich przyszłości. Manga opowiada o pustce, która towarzyszy postacią w momencie ukończenia procesu nauki. Niepewność powoduje pustkę, która przeraża i uniemożliwia jakąkolwiek możliwość pójścia dalej.

   Manga jest inna niż zwykłe pozycje istniejące na naszym rynku. Fakt, że kosztuje więcej niż przeciętna pozycja, ale według mnie naprawdę warto wydać trochę więcej.

A na koniec jeden cytat z pierwszego tomu, który zapadł mi w pamięć:
"Wolność, w której nie ma celu, jest niczym nuda."

Niżej przedstawiam link do przykładowych stron opublikowanych przez wydawnictwo:

środa, 25 czerwca 2014

"A un passo da te" a "Ścieżki Młodości" - Porównanie wydań

W dzisiejszym poście, przedstawię Wam różnice w wydaniu jak i w tłumaczeniu mangi Ao Haru Ride, pomiędzy polska a włoską edycją.

Sam komiks jest ponad 10 tomową pozycją shoujo autorstwa Io Sakisaka. Manga dzięki swojej popularności zarówno zagranicą jak i w Japonii, doczekała się ekranizacji w wersji serii anime, które swoją premierę będzie miało w lipcu, jak i filmu z aktorami do obejrzenia w japońskich kinach podobno, w grudniu tego roku.

Sama fabuła wydaje się być banalna i przeciętna, ale czyta się naprawdę dobrze, przynajmniej do pewnego momentu. Będąc na bieżąco z skanami, jestem rozczarowana rozwojem wydarzeń i moja ocena względem tej pozycji bardzo się obniżyła. Jednakże jest to tylko moje skromne zdanie.

Dla tych co nie znają jeszcze Ao Haru Ride, przedstawiam tutaj krótki opis z wydawnictwa Waneko, które wydaje tą mangę u nas w kraju. Oto on:

"Yoshioko Futaba ma kilka powodów, żeby "zresetować" swój wizerunek i życie w liceum. Ponieważ w gimnazjum była uroczą nastolatką, damska część jej znajomych odsunęła się od niej, a z powodu nieporozumienia popsuły jej się relacje z chłopakiem, który jej się podobał, Tanaką.
Teraz w liceum Futaba zachowuje się jak najmniej kobieco, żeby koleżanki nie zaczęły być o nią zazdrosne. Któregoś dnia spotyka nagle Tanakę, teraz pod innym nazwiskiem- Mabuchi Kou. Mówi jej, że kilka lat temu czuł do niej to samo, co ona do niego, ale teraz nic już nie będzie takie samo. Czy Futaba dalej będzie go kochać?"

Manga została zapowiedziana zarówno w Polsce (wydawnictwo Waneko), jak i we Włoszech (wydawnictwo Panini Comics, dokładniej Planet Manga a jeszcze precyzyjniej przez Planet Shojo) w zeszłym roku. Swoją premierę we Włoszech miała jednak wcześniej, bo we wrześniu 2013 roku, pod przetłumaczonym tytułem "A un passo da te", który oznacza "Jeden krok od Ciebie". Pozycja wychodzi regularnie co dwa miesiące i obecnie wyszły już pierwsze 5 tomów, w tym niektóre z nich zostały już prawie całkowicie wykupione i trudno je znaleźć.

Z tego powodu, iż polska premiera była zapowiedziana na luty tego roku i również miała wychodzić co dwa miesiące, postanowiłam śledzić włoską wersję.  Zarówno z tego powodu, iż szybciej skompletowałabym całą serie jak i z faktu, iż każdy tomik miałabym od razu pod ręką,  mieszkając właśnie we Włoszech. Los chciał, że przegapiłam wrześniową premierę i pierwszy tomik mi przepadł. Po kilku dniach tomu nie było nawet w oficjalnym sklepie wydawnictwa. Postawiłam sobie za punkt honoru kupno drugiego tomu. Tego jednak także nie udało mi się kupić 'normalnie' w sklepie, bo ubiegła mnie pewna Chinka, która wykupiła wszystkie(!) dostępne egzemplarze. Ale przynajmniej udało mi się zamówić przez internet, więc misja nie została całkowicie przegrana.

Wydanie włoskie mnie rozczarowało, albo inaczej, AHR zostało wydane w normalnym wydaniu a liczyłam na coś więcej. Tzn. to co dostałam to wymiary 11, 5 na 17,5 cm, bez obwoluty z żółtym papierem. Dodatkowo tomik nie został dobrze sklejony i nie można było przeczytać kilka dymków bez wyginania tomiku, co groziło wypadaniem stron. Nie mówiąc już o tym, ze po przeczytaniu kilku stron moje palce stały się czarne i,  niespecjalnie, pobrudziłam nimi okładkę... Z tego powodu zdecydowałam się, na śledzenie jednak wydania Waneko, które oferuje dobrą i pewną jakość mang.

Tak o to znalazłam się z dwoma tomami tej samej pozycji, tyle że wydane w innym kraju i przez inne wydawnictwo.

Poniżej przedstawiam zdjęcia dwóch egzemplarzy obok siebie. Zdjęcia nie są wyśmienitej jakości, ale lepsze to niż nic :)


Po prawej stronie znajduje się polskie wydanie, z kolei po lewej włoskie. Niczym innym oprócz tytułu i opisu z tylu, okładki się nie różnią.

Tomiki są za to inne na grzbietach :




A tutaj takie małe porównanie koloru stron:

Wyżej wydanie polskie, a poniżej to włoskie

Niestety, na zdjęciach nie widać bardzo dobrze kolorystycznego kontrastu, który w rzeczywistości jest bardzo widoczny.

Teraz przechodzimy do różnicy w tłumaczeniu. Chciałabym zaznaczyć, że nie podważam wiarygodności żadnego z danych tłumaczeń, tylko zaznaczam występujące wariacje.

Dla tych co nie znają włoskiego, przełożyłam fragment o który mi chodzi (chociaż podobnych sytuacji jest naprawdę wiele). Tłumaczenie jest najbardziej wierne przełożeniu włoskiemu jak to tylko możliwe.

Zaczynam od polskiej wypowiedzi Futaby (głównej bohaterki) II tom, str.28, prawa strona zdjęcia : "... to oczywiste, że czasami coś się nie udaje, prawda?" - tylko 9 wyrazów.

A oto wersja włoska (ten sam tom, lewa strona na zdjęciu: " Nie wszystko może iść w dobrym kierunku, prawda? W tym świecie można nawet upaść (może się coś nie udać). Ale to nie znaczy, że trzeba się zatrzymywać i płakać nad sobą! A nawet, to powinno służyć jako zachęta/ bodziec ( nie ma  najodpowiedniejszego słowa, aby przetłumaczyć "sprone"), aby zacząć od początku!" - w oryginale 33 słowa.

Kontynuując czytamy odpowiedz chłopaka : "Mimo wszystko... myślę, że to i tak nie pokazuje, kim naprawdę jesteś"

Z kolei we włoskim tłumaczeniu otrzymujemy: " Cóż, opisując... można dodać również fakt, iż umiesz wstać i iść dalej, kiedy zdarza Ci się coś mało przyjemnego."

Jak można zauważyć oba oficjalne tłumaczenia tej samej mangi, różnią się od siebie. Nie mam pojęcia skąd jest ta rozbieżność znaczenia, w końcu oba wydawnictwa tłumaczą z japońskiego. Może wynika to tylko z różnic kulturowych? i tłumaczenia niejako pod konkretny kraj? Przecież wszystkie filmy rysunkowe dla dzieci typu Epoka lodowcowa, Shrek i inne mają wpisane gagi jak i odnośniki/nawiązania do Polski i naszego poczucia humoru. Taki sam film w innym kraju może mieć zupełnie inne tłumaczenie. Może Włosi potrzebują więcej słów?, być może potrzebują wyraźniej coś zaznaczyć? Chyba tak... Tylko czy wtedy nie zmienia się trochę sensu mangi? Bo przecież,  np.jeśli jakiś bohater oryginalnie jest np małomówny, skryty a w tłumaczeniu na inny jezyk,bogato opisuje swoje przeżycia, to czy to właśnie nie zafałszowuje obraz danej mangi? Ale na to pytanie mógłby odpowiedzieć chyba tylko jej twórca. Ja póki co mam wybór, którą wersje bardziej polubić. ;)

sobota, 21 czerwca 2014

Tłumaczenia mang... Czy to łatwa sprawa?

   Po ponad dwu tygodniowej i niezapowiedzianej nieobecności wracam do blogosfery. Przepraszam za brak postów. Problemy z komputerem, jak i zakończenie roku szkolnego uniemożliwiły mi dodawanie nowych wpisów. Szkoła kończy się we wtorek a i mam nadzieję, iż również moje problemy z laptopem się skończyły.

  Dzisiaj chciałabym poruszyć temat tłumaczeń. Wszystko oczywiście w cieniu mang ;)

   Czytając jakiekolwiek dzieło literackie napisane w obcym dla czytelnika języku, tłumaczenie jest rzeczą fundamentalną. W dużej mierze, właśnie od niego zależy odbiór danej pozycji.  Co za tym idzie, również ocena i ogólne wrażenia są od tego zależne. Rola tłumacza jest naprawdę bardzo ważna, gdyż w związku z jego osobistym zasobem słów w danym języku, biegłości w jego posługiwaniu się i doświadczenia,  mimowolnie może się stworzyć coś zupełnie innego niż oryginalny zamysł autora. Jest to rzecz okropna, ale, niestety, istniejąca. Sprawa staje się jeszcze trudniejsza, kiedy mamy do czynienia z pozycjami, których języka oryginalnego absolutnie nie znamy. W tym wypadku jesteśmy zdani tylko i wyłącznie na przekład i nie mamy możliwości porównania, czym się ono rożni od oryginału. Pozostaje nam zaufać tłumaczowi. Ok, nie zawsze i chyba nie aż tak często tłumacze stosują wolny przekład, ale zdarza się to, prawda?

   Kilka lat temu zrobiło się głośno z powodu domniemanego innego tłumaczenia serii "Zmierzch". Otóż saga w oryginale została podobno napisana dość prostym językiem, bez polotu a tłumacz polski zrobił  bardzo dobrą robotę, bo w wersji polskiej powieść stała się interesująca, nawet momentami fascynująca. Nie wiem ile w tym prawdy, gdyż oryginalne serii stoi u mnie na półce zakurzone i nie przeczytane. Przyjmując jednak tezę, że to prawda, mamy tu przykład, kiedy dla nas Polaków dane tłumaczenie wyszło na dobre, co za tym idzie samemu tytułowi również. Jednakże nie zawsze wszystko jest takie kolorowe.

   Większość fanów japońskiej popkultury nie zna dobrze albo wcale języka japońskiego. Siłą rzeczy bazujemy na tłumaczeniach na inne języki, sama zresztą należę do tej grupy. Nie znając języka kraju mang i anime, czytelnik nie jest w stanie zapoznać się z wszystkimi pozycjami istniejącym na rynku. W takim wypadku jest zależny od wyborów grup skanlacyjnych i oficjalnych wydawnictw. Jako konsekwencja,  jest również podporządkowany stylowi tłumacza i niejako on odpowiada za końcowy efekt. Mam na myśli stosunek tłumaczy do swojej pracy. Ten ostatni szczegół widać najbardziej w fanowskich tłumaczeniach.

Czym różnią się grupy skanlacyjne od wydawnictw?

Dla ludzi którzy na bieżąco czytają mangi lub maja z nimi styczność, to pytanie jest banalnie proste.

Otóż mangi udostępniane przez rożne grupy skanlacyjne, są dostępne za darmo w internecie w postaci skanów i są to mangi, które nie są  wydawane w danym kraju.

   Warto zaznaczyć, ze nielegalne jest publikowanie przetłumaczonych skanów jakikolwiek mang wydawanych w naszym kraju. Nie można tłumaczyć na nasz język np. Bleacha wydawanego przez polskie wydawnictwo JPF, to nie dotyczy jednak Kimi ni Todoke, pozycji shoujo, która nie jest jeszcze u nas '"zlicencjonowana".
Rozdziały dostępne online są rezultatem pracy różnych ludzi, którzy robią to w wolnym czasie. W przypadku polskich grup skanlacyjnych, większość z nich tłumaczy pozycje z języka angielskiego. W wyniku czego, otrzymujemy mangę przetłumaczoną nawet nie z oryginału, ale z tłumaczenia.

   Jakość tłumaczenia, jak i wyglądu skanów zależy tylko i wyłącznie od tej grupy. Jedna grupa może wykonywać cały proces czyszczenia skanów w sposób dokładny i profesjonalny. Inni z kolei ograniczają się do wklejanie polskich dymków, bez większego zainteresowania wyglądem stron. Ciesze się, że tylko nieliczne grupy to robią, gdyż z powodu ich lekceważącego podejścia do sprawy (albo może "idą" na ilość i czas?), czyta się naprawdę źle.

   Tutaj pojawia się jednak problem : czy wypada wypominać lub wręcz krytykować błędy grupom skanlacyjnym?

   W końcu osoby, które tworzą tę grupę nie są profesjonalistami i tracą swój czas na to, żeby inni mogli przeczytać daną mangę w swoim języku. Czy to jednak oznacza, ze my, czytelnicy nie mamy prawa powiedzieć im, ze coś nam się nie podoba? Nie wydaję mi się, aby ktoś przyłożył im pistolet do głowy i kazał się zająć daną rzeczą. Sądzę, że decydując się na to z własnej woli, powinni mieć również na uwadze fakt, iż ich praca będzie oceniana przez innych. Może to być ocena zarówno pozytywna, jak i negatywna, obiektywna jak i subiektywna, ale przede wszystkim powinna być konstruktywna, bo dopiero wtedy dana rzecz otrzymuje jakieś znaczenie.

   Przedstawię tutaj pewien przykład. Otóż: Dość dawno temu, czytałam fanowskie tłumaczenie pewnej mangi  na język polski, gdzie przekład grupy różnił się diametralnie od tłumaczeń w innych językach. Osoby, które zajmowały się tłumaczeniem tej mangą zaczęły, według własnych zachcianek, zmieniać wypowiedzi bohaterów. Dialogi były przepełnione wulgaryzmami po same brzegi i w pewnych momentach postać nie mówiła tego co miała powiedzieć. W shounenie, w seinenie naprawdę mogłabym to zrozumieć, ale w historycznych okruchach życia?! Szczerze wątpię, aby arystokracja wysławiała się w tak trywialny sposób. Poza tym sprawdziłam angielskie, włoskie i hiszpańskie tłumaczenie tej samej pozycji, użytych słów przez naszą rodzima grupę oczywiście nie było! A na ich miejscu znajdowała się zwyczajna konwersacja. W wypadku, gdyby inne tłumaczenie pokrywały się z polskim, albo dana grupa przekładała prosto z japońskiego, musiałabym przełknąć to tłumaczenie i przyznać grupie racje. W końcu nie znam języków orientalnych. Aczkolwiek sama grupa oświadczyła, że tłumaczy z angielskiego... Zarzuty czytelników, iż przekład nie jest do końca poprawny, zostały wyśmiane przez ludzi odpowiadające za nie. Według mnie to nie jest odpowiednia postawa, tym bardziej, ze to tłumaczenie zmieniło sens mangi!! .

  Tłumaczenie czegokolwiek jest rzeczą odpowiedzialną i nie ma tu miejsca na wolną-amerykankę. Chociażby z szacunku do autora mangi/powieści. Każdy z języków, a zwłaszcza nasz ojczysty ma do zaoferowania wiele innych form, które mogą mówić o tym samym, ale w bardziej lub mniej dosadny sposób.

  Nie chciałabym, aby ten fragment mojego wpisu został uznany za ofensywny względem grup skanlacyjnych, bo nie taki mam zamiar. Chylę czoła tym którzy to robią, bo dzięki nim byłam i ciągle jestem w stanie poznać wiele wyśmienitych pozycji, w tym większość tych, których recenzje znajdują się na moim blogu. Jednakże sprawia mi przykrość fakt, że niektórzy nie są wstanie podejść do sprawy tłumaczenia, jak i do ogólnej obróbki skanów na poważnie i robią to tylko dla własnej zachcianki a do tego byle jak. 

   W czasach gdzie dostęp do internetu mają prawie wszyscy, wydawnictwa mangowe, a dokładniej oficjalni tłumacze, nie mają łatwo. W momencie, gdy dana manga dostaje licencje, skany w danym języku powinny "zniknąć" z internetu, ludzie i tak pamiętają w większości wypadków co najmniej zarys ogólny wyglądu tłumaczenia/fabuły. Czasami zdarza się, ze praca tłumacza zostaje podważana, bo np. w angielskich/polskich skanach było inaczej... Można tak kontynuować w nieskończoność. Sam oskarżający nieodpowiednie tłumaczenie,  niestety w kilku przypadkach nie zna języka japońskiego i bazuję się na przekładzie innych, nie znając przy tym ich poziomu znajomości języka. Nie twierdzę przy tym, że jeśli jakaś manga zostanie wydana to znaczy, iż wszystko będzie super, ekstra na najwyższym poziomie, mnie samej kilka tłumaczeń pewnych wydawnictw nie pasuje, zarówno polskich jak i włoskich, ale...

   Mam dość spore obiekcje względem tłumaczenia "Ścieżek młodości" (Ao haru ride), mając do porównania również włoskie wydanie. W następnym wpisie podam powód moich mieszanych uczuć względem tej pozycji, gdyż  przedstawia ona w idealny sposób jak treść tłumaczona z oryginału przez inne osoby może się diametralnie różnic.

   Prawdę mówiąc to właśnie Ścieżki natchnęły mnie do napisania tego posta. ;)



sobota, 7 czerwca 2014

Sangatsu no Lion - recenzja


   Napisanie satysfakcjonującej recenzji tego tytułu nie było dla mnie łatwe. O nowej mandze Chica Umino słyszałam wiele pozytywnych opinii od osób z rożnymi upodobaniami gatunkowymi. Stąd zdecydowałam się osobiście zapoznać z tym tytułem i, szczerze powiedziawszy, mam dość mieszane uczucia. Nowa manga autorki Honey and Clover ma już ponad 9 tomów i została wyróżniona przez rożne przedsięwzięcia jak między innymi : Tezuka Osamu Cultural Prize czy Manga Taishō. Sangatsu no Lion jest sportowym seinenem i jednym z nielicznych, gdzie bohaterowie stoją na równi z sportem.
Recenzja będzie na podstawie pierwszych 4 tomów i w przyszłości może ulec pewnym zmianą.


   Rei Kiriyama jest cichym i aspołecznym uczniem liceum, do którego z resztą nie chodzi. Pomimo swojego młodego wieku jest już profesjonalnym i zarabiającym graczem shogi (japońskie szachy). Całe życie głównego bohatera kręci się wokół gry, oprócz niej nie ma nic. Z powodu smutnego dotychczasowego życia, Rei jest zakompleksiony. Czuje się gorszy od innych i odczuwa wielka samotność. Dzięki pewnemu wydarzeniu, bohater poznaje trzy miłe i sympatyczne siostry : dorosłą i wielkoduszną Akari, gimnazjalistkę Hinate i małą słodką dziewczynkę Momo. Dzięki nim i ciepłej rodzinnej atmosferze w ich małym, starym i skromnym domku, Rei zacznie się powoli otwierać na świat i na rożnych ludzi. Nie można zapomnieć roli przeciwników sportowych bohatera, którzy nie są tylko bezbarwnymi pionkami, ale ludźmi niosącym swoje wygrane i porażki nie tylko sportowe, ale także życiowe. Postacie są proste, ale pasujące do melancholijnego nastroju mangi.

   Nie da się powiedzieć niczego innego o fabule, bo ona sama rozwija się w wolny i przemyślany sposób. Główną role ma tu panujący słodko-gorzki klimat, rozwój wewnętrzny Rei'a i towarzyszące przy tym dialogi, które zachęcają do refleksji.

   Tym co utrudnia lekturę to shogi. Pomimo ważnej roli  bohaterów, gra również jest tu obecna i to w wielu miejscach (w końcu to seinen sportowy). Pomimo wytłumaczenia reguł przez mangake, gra pozostaje obca dla wschodniego czytelnika. Posunięcia typu +Rx9a, G4g-4h, itd, nic mi nie mówią i się po prostu gubię. A jako konsekwencja nie jestem wstanie w pełni wczuć się w grę i ją zrozumieć. W Chihayafuru nie miałam  problemu ze zrozumieniem zasad karuty, ale może po prostu shogi jest trudniejsze.



   Styl Chiki Umino jest oryginalny, rozpoznawalny i bardzo dopracowany. Nie znajdziemy tutaj wolnych paneli, powiedziałabym nawet, że ich dostępne miejsce jest wykorzystane do granic możliwości. Proste tło nie rzuca się w oczy dzięki szczegółowym i wręcz napaćkanym pierwszym planie.

   Pomimo tych wszystkich aspektów, które sprawiają, że manga w lekki sposób opowiada o najnormalniejszym życiu i o problemach, które spotykają nas wszystkich, Sangatsu no Lion mnie nie wciągnęło i nie wzbudziło we mnie pożądanych emocji. Nie było porywu. Chciałabym zaznaczyć, iż bardzo lubię mangi w tych klimatach i zwłaszcza z tego powodu jest mi przykro. Może z biegiem czasu manga zyska więcej w moich oczach. Bardzo możliwe, że wydanie włoskie wpłynęło na moją opinie, chodzi o źle dobraną czcionkę w niektórych momentach, która utrudniała lekturę.

   To co muszę przyznać tej pozycji, to to, iż czytając Sangatsu no Lion kolejny raz,  zwraca się uwagę na inne aspekty, które sprawiają, że pozycje traktujemy za każdym razem inaczej. Uważam to za bardzo pozytywny aspekt. 

   Polecam mangę wszystkim niezależnie od wieku czy płci. Nawet jeśli w tagach jest seinen ja uważam, iż  Sangatsu no Lion spodoba się również fanom josei.




poniedziałek, 2 czerwca 2014

Seizon-Life - recenzja

   Dzisiejszą recenzowaną mangą jest dość stary kryminalny seinen,  pt. Seizon-Life. Za projekt fabuły odpowiada Fukumoto Nobuyuki, z kolei za rysunki Kawaguchi Kaiji. Jest to jedno z dwóch wspólnych dziel autorów, który ma trzy tomy. Zapraszam na bliższe zapoznanie ;)

   Życie Takedy jest wypełnione pracą. Jego żona zmarła z powodu złośliwego nowotworu a córka zaginęła ponad 14 lat temu i nikt więcej o niej nie słyszał. Pech chciał, że Takeda zachorował na tą samą chorobę, co jego żona i nie zostało mu więcej niż pół roku życia. Znając dobrze proces rozwoju choroby, zdecydował się popełnić samobójstwo. W kumulacyjnym momencie, dzwoni do domu bohatera policja, oświadczając, że został znaleziony szkielet najprawdopodobniej jego córki. Okazuje się, iż Sawako, nastoletnia córka Takedy, została zamordowana i za 6 miesięcy minie termin przedawnienia, po którym morderca nie będzie mógł zostać oskarżony. Uznając to jako znak, Takeda decyduje się odnaleźć zabójcę. Dręczony przez poczucie winy związane z zaniedbywaniem i bezinteresownością względem córki i żony za ich życia, rozpoczyna walkę z czasem. Moment przedawnienia zbliża się nieuchronnie a choroba  postępuje. Znając córkę lepiej od policjantów, Takeda zwraca uwagę na pewne rzeczy w inny sposób, czy jednak to wystarczy, aby znaleźć zabójce sprzed 15 laty?

   Historia wymyślona przez Fukumoto Nobuyuki trzyma w napięciu przez całą lekturę. Bohater na początku sam, później z pomocą pewnego policjanta, zagłębia się coraz bardziej w tragedie, która dotknęła jego córkę. Poznając kolejne wskazówki, poznaje przy tym samą Sawako.

   To, co muszę zarzucić mandze, to odrealnienie prawdopodobieństwa pewnych wydarzeń. Całkowicie naciągany jest według mnie fakt, aby pracownica wolontariatu pamiętała, że 15 lat temu obca dziewczyna przyszła do niej kilka minut przed zamknięciem, prosząc o dołączenie do wolontariuszy. Podobnych sytuacji jest o wiele więcej. Można by pomyśleć, że pytanie możliwych osób, które widziały córkę Takedy (jeśli widziały) 15 lat temu danego dnia, jest skazane z góry na porażkę. Jak się okazuje w tej mandze, wcale tak nie jest. Bohaterowi z łatwością przychodzi zdobywanie coraz to nowszych i ważniejszych wskazówek. Z jednej strony to rozumiem, w końcu manga ma tylko 3 tomy i trzeba było cały ten proces przyspieszyć, aczkolwiek sama pozycja na tym traci. W końcu, każdy tytuł z tego gatunku bazuje na zdobywaniu poszlak lub dowodów.

   Po lekko rozczarowującym środku, końcówka serii jest naprawdę dobrze wymyślona i poprowadzona przez mangake. Manipulacja, jak i spryt bohaterów zabiera miejsce łutowi szczęścia.



   Manga miała swoją premierę pod koniec lat 90tych. Stąd kreska Kawaguchi Kaiji'ego nie należy do tych obecnie używanych. Osobiście uważam, że ten typ rysunków pasuje idealnie do fabuły. Tła jak i postacie są dopracowane i szczegółowe.

  Mangę czyta się naprawdę dobrze i szybko. Jedyny minus to naciągane zdobywanie dowodów, o którym napisałam wcześniej. Dla jednych to wystarczający argument, aby skreślić pozycje, dla innych to nic nie znaczący szczegół. Ja stoję pomiędzy tymi dwoma frakcjami. Ignorując te niedopracowania, naprawdę fajnie mi się czytało Seizon-Life.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...